Leopold Museum zawdzięcza swoje zbiory, podobnie jak Albertina, parze austriackich kolekcjonerów. Rudolf Leopold po swojej pierwszej wizycie w Kunsthistorisches Museum doznał olśnienia i zaczął skupywać obrazy w okolicach lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Interesował się szczególnie Schielem i być może dzięki niemu zauważono tego oryginalnego malarza. W latach dziewięćdziesiątych państwo austriackie kupiło od Leopoldów całą kolekcję za jedną trzecią ceny (co i tak daje grube miliony dolarów) i przy okazji ofiarowało Rudolfowi dożywotnio funkcję dyrektora nowo powstałego muzeum. Leopold Museum znalazło siedzibę w kremowym klocku wewnątrz kompleksu Museumsquartier otwartym w 2001 roku.
O ile od zewnątrz budynek pasuje do otoczenia jak pięść do nosa lub jak młot do firanki, o tyle w środku zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Przede wszystkim moje serce już na wejściu podbiła* doskonale działająca klimatyzacja! Poza tym muzeum wydaje się jakby wyciosane z jednego kawałka kremowego marmuru. Forma prosta, kąty proste i proste linie. Szlachetność i surowość otoczenia pozwala skupić się na wystawach, które zaiste wymagają szczególnej uwagi. Leopold Museum chwali się ponad pięcioma tysiącami prac, głównie austriackich malarzy z dwudziestego wieku.
Podczas naszej wizyty na pierwszy rzut poszedł Klimt. Bo to rok Klimta i Klimta wystawiają teraz wszędzie i wszystko. U Leopoldów akurat zorganizowano obszerną wystawę pod tytułem "Klimt osobiście". Przyglądaliśmy się bliżej biografii malarza, która może nie obfitowała w nagłe zwroty akcji, ale była dość interesująca. Po pierwsze rzucają się w oczy stosy kartek, listów i pocztówek wysłanych przez Gustawa do jego "towarzyszki życia" - Emilii Flöge. Częstotliwością wysyłania wiadomości mógłby zawstydzić niejednego namiętnego esemesarza. Pisał jej o wszystkim: że mu dobrze, że mu źle, że tęskni, że się nudzi, że się dobrze bawi, że był na wystawie, że poznał tego a tego, ale go nie lubi, że cośtam... Po prostu wszystko. Żeby było ciekawiej, Emilia była siostrą żony brata Gustawa. Związek Heleny Flöge i Ernsta Klimta nie trwał zbyt długo, ze względu na śmierć mężczyzny w rok po ślubie. Za to bliska zażyłość Gustawa i Emilii przetrwała dwadzieścia siedem lat (zakończona również śmiercią mężczyzny).
Para nigdy się nie pobrała, nie mieli wpólnego potomstwa. Klimt mieszkał przez całe życie w jednym domu z matką i siostrami. Miał szóstkę dzieci, które uznawał, z trzema różnymi kobietami. Jak na artystę jego poczucie ojcostwa było nader rozwinięte. Przyznał się do wszystkich, posyłał swoim dzieciom fundusze na utrzymanie, czasem je odwiedzał i rysował, listownie dopytywał o zdrowie. Publicznie malarz pokazywał się jednak wyłącznie z paniami Flöge. Razem pracowali przy domu mody "Siostry Flöge", wyjeżdżali na wakacje w góry, promowali sztukę użytkową, feminizm i luźne stroje bez gorsetów. Ach! Jaka szkoda, że siostry zniszczyły wszystkie swoje listy do Gustawa! Jakaż byłaby to uczta dla łowców plotek i ploteczek! Korespondencja samego centrum towarzyskiego Wiednia z przełomu wieków.
Bo trzeba wiedzieć, że Klimt wywołał swego czasu poważny skandal i dyskusję na temat sztuki i praw artysty. Gustaw i Ernest Klimtowie do spółki z Franciszkiem Matschem założyli spółkę: Künstler-Compagnie. Pracowali w ramach swojej kompanii jako wysoko wykwalifikowani malarze pokojowi... To znaczy realizowali duże zamówienia takie jak malowidła ścienne i sufitowe: Kunsthistorisches Museum, teatr w Karlsbadzie, Burgtheater, Hermesvilla. W 1894 roku dostali zlecenie (już bez Ernesta) na obrazy zdobiące sufit Uniwersytetu Wiedeńskiego symbolizujące poszczególne wydziały. Klimt namalował "Philosophie", "Medizin" i "Jurisprudenz". Stylistycznie byy to obrazy typowe dla niego. Esowate linie, postacie nagie lub spowite w fantasmagoryczne tkaniny, lekko iniryczny nastrój. Jeżeli jednak chodzi o ujęcie tematu, spotkał się z ostrą krytyką. Profesorowie uniwersyteccy nie potrafili przeżyć tego, że Klimt zburzył koturnowość ich dziedzin i przedstawił także ich ciemne, brzydkie i zupełnie nieidealne strony. Na "naukach prawa" na przykład w centrum znajduje się winowajca opanowany przez wyrzuty sumienia w postaci czegoś w rodzaju ośmiornicy. Otaczają go też Furie w postaci pięknych kobiet. Prawo i kara stoją natomiast gdzieś daleko w górze, jakby w zupełnie innym wymiarze. Takiego lekceważenia litery prawa przecież żaden prawnik nie odpuści!
Oryginały z Uniwersytetu nie przetrwały niestety wojny. Znane są teraz ze wstępnych szkiców Klimta i czarnobiałych fotografii. Uśmiecham się pod nosem na myśl, że niegdyś uznano je za skandalizujące. Ludzie sprzed stu lat stwierdzili, że są moralnie szkodliwe, że niszczą porządek świata. Odmówili artystom prawa do własnych, niezgodnych z obowiązującą normą, interpretacji. Dziś obrazy Fakultetów nie są w stanie szokować. Przedstawienia nie są brzydkie, nawet coś przedstawiają, mają wyraźne, całkiem sensowne, przesłanie. Czegóż chcieć więcej?
Zrażony Klimt nigdy więcej nie przyjął państwowego zamówienia. Mimo to nie mógł narzekać na biedę. Za jeden ze swoich pejzaży (bodajże za "Dużą topolę") dostał ośmiokrotność rocznej pensji typowej nauczycielki z tamtych czasów. A trzeba wiedzieć, że w tym samym czasie skończył trzy inne pejzaże, dalsze trzy rozpoczął. Mógłby sobie za to kupić pałacyk z wyposażeniem. W jego czasach nikt nie przebił tych cen.
* Trzeba tu mieć na uwadze kontekst wydarzeń. W Wiedniu temperatura już od jakichś trzech tygodni standardowo osiąga co najmniej 30'C w cieniu...