Montag, 21. Mai 2012

Tony betonu

     Są pewne miejsca w Wiedniu, którymi Austriacy nie bardzo chcą się chwalić. Pewnego razu jechałam dla hecy tramwajem i jakie było moje zdziwienie, gdy na horyzoncie ukazał się gigantyczny moloch z betonu. Nie miał żadnej konkurencji w okolicy, bo stał w samym środku Augarten. Tramwaj przejechał wzdłuż parkowego muru i skręcił między kamienice, zabierając mi możliwość kontemplacji kolosa. Co to było? Takie wielkie! Na środku parku! Po prostu nie da się tego przegapić! W życiu o tym nie słyszałam. Niemożliwe... Rzut okiem na mapę (która wszelkie Sehenswürdigkeiten, czyli 'rzeczy godne zobaczenia' ma podpisane i oznaczone kolorem fioletowym) nic nie pomógł, bo w miejscu, gdzie powinna znajdować się nazwa tej imponującej budowli, było tylko różowe kółeczko.

     Kwerenda w internecie potwierdziła moje przypuszczenia. Wszystkie oficjalne strony miasta nawet się nie zająknęły o gigancie, chociaż kilkukrotnie wspominano o samym Augarten. Dopiero wprost na hasło "Augarten" znalazłam wyjaśnienie zagadki. Oczywiście betonowy potwór to wieża przeciwlotnicza zbudowana przez nazistów podczas drugiej wojny światowej. To, co widziałam z tramwaju, stanowi zaledwie jedną szóstą systemu obrony miasta. Wszystkie wieże stoją do tej pory, są równie masywne i wysokie. Robią gigantyczne wrażenie, ale nie dziwię się, że Austriacy nie chcą się nimi chwalić.

     Jak zapewne wiecie, historia drugiej wojny światowej nie należy do moich ulubionych tematów, ale rozmiar mojej ignorancji zmobilizował mnie do działania. Aby uzupełnić niedobory wiedzy, urządziłam wielką wyprawę do wszystkich sześciu wież. Przy okazji, zapamiętałam, co następuje. Profesjonalnie nazywa się to Flugabwehrkannonenturm (w skrócie Flakturm) i powstało tylko w trzech miastach: Berlinie, Hamburgu i Wiedniu, przy czym w Berlinie nie zachowały się wcale, a w Hamburgu tylko częściowo. Wiedeń ze swoją szóstką jest więc wyjątkowy. Wieże ustawiano parami: Gerechtsturm ('wieża ogniowa') i Leitturm ('wieża dowodzeniowa'). Tworzą trójkąt, który miał strzec centrum miasta. Górne platformy wszystkich wież znajdują się na tej samej wysokości bezwględnej. Zresztą, nie będę się bawić w militarystyczne szczegóły. Kto zna niemiecki i interesuje się wojskowością, zapraszam tu.

     Wieże w Augarten wybudowano na końcu. Są najwyższe i najbardziej okazałe. G-turm, którą to właśnie widziałam z tramwaju, ma 55 metrów wysokości. Wrażenie z oglądania niesamowite... Augarten to trochę zaniedbany park francuski. Alejki jak od linijki, wystrzyżone drzewka i krzaczki, symetryczne klomby. Przychodzi tu trochę ludzi, jak to zwykle do parku, żeby odpocząć, pośmiać się, pograć w piłkę, pobawić się z dziećmi itp. I nad tym wszystkim góruje to betonowe bydlę. Wieżę widać niemal z każdego miejsca w parku. Jest wielka. Jest olbrzymia. Jest kolosalna. Szara, betonowa, przytłaczająca. Do tego się sypie. Po obwodzie spięto ją potężnymi klamrami, żeby się nie rozleciała. Kawałek platformy jej odleciał. Powtórzę: kawał wielkiej, betonowej platformy z wysokości czterdziestu paru metrów odleciał.Wiatr dął potępieńczo ze wszystkich stron, dzień szary i ponury. I ten kolos nad głową. Graffiti, które miało ośmieszać wieżę, samo wygląda śmiesznie wobec jej ogromu. G-turm w Augarten to po prostu góra agresywnego złego betonu. Inaczej nie potrafię tego nazwać. Po prostu brakuje mi słów.

     Nie inaczej jest z L-turm. Podstawa prostokąta, o wysokości 51 metrów. Tylko nieznacznie ustępuje partnerce pod względem siania grozy. Choć to gołe betonowe ściany, które nie były w użytku od sześćdziesięciu lat, wyglądają, jakby były uzbrojone po zęby. Brrr...

     Kolejną parkę można znaleźć w mało znanym parku Arenberg, w mało znanej części trzeciej dzielnicy. Parczek niewielki, kamienice dookoła, to i same wieże wyglądają mniej imponująco, chociaż mają 39 i 42 metry. Na dodatek obsadzono je dookoła drzewami, więc jak się człowiek zagapi, to nawet o nich zapomni.  Tylko mi jakoś tak dziwnie wciąż było. Pod jedną z wież zrobiono plac zabaw. Chmara dzieciarni bawiła się w najlepsze pod ścianą z betonu. Pod drugą urządzono tak zwany 'ogródek sąsiedzki'. To znaczy klomby na kwiaty i warzywa, które sąsiedzi mają wspólnie uprawiać, przez co mają się lepiej zintegrować. Na jednej ze ścian następujący poemat:

hystorysteria
WA(R)S YOU
tie(d) world

     Na innej olbrzymi malunek jakiegoś starożytnego wojownika. Dziwność. Staruszek, który właśnie wyprowadzał pieska, zagadnął mnie i powiedział, że to "Pamiątka od Hitlera". Niby poukrywane, ale widoczne. Tak wielkie, że oko gubi perpektywę. W górze przelatują ptaki, w dole szczekliwe yorki obsikują mur. 

     Kolejna para stanowi ciekawe przeciwieństwo. To jedyne wieże, które znalazły praktyczne zastosowanie. G-turm ukrywa się sprytnie wewnątrz kwartału kamienic. Sporo musiałam się nakombinować, żeby znaleźć wejście do środka. Z zewnątrz zupełnie jej nie widać, niewielu o niej wie, a przecież znajduje się przy arcyruchliwej Mariahilferstrasse! Wykorzystano ją zapewne do celów państwowych, bo anteny wszelkiego typu porastają ją dość dokładnie. Poza tym nie można podejść bliżej, bo otacza ją dodatkowy płot, a bramka wymaga specjalnego kodu. Oczywiście wielki zakaz robienia zdjęć zobaczyłam, dopiero przeglądając zdjęcia w aparacie, ale to już inna sprawa...

     Część dowodzeniowa omawianej parki została dla kontrastu upubliczniona. By nie rzec wyeksponowana. Dopiero, gdy ją znalazłam, skojarzyłam fakty. Obecnie w L-Turm w pobliżu Mariahilferstrasse znajduje się Haus des Meeres, to znaczy oceanarium. Dołożono do niej szklane przybudówki w ramach koloru morskiego, zewnętrzną klatkę schodową. Całą jedną stronę (i spód platformy) pokrywają ścianki wspinaczkowe. Wspominałam, że ta wieża liczy sobie 47 metrów? No właśnie. Z początku wydaje się, że kolorki oswoiły mroczny Flakturm. Wokół oczywiście gospodarni Austriacy urządzili parczek, plac zabaw, ławeczki, sklepy te sprawy. Jednak wciąż nie mogę się pozbyć wrażenia, że wieża ma wielkie, ostre kły i pazury. Tylko na razie taktycznie je chowa.

     Wiedeń mnie zaskoczył. Bardzo mocno mnie zaskoczył. I to w momencie, gdy zaczynał mnie powoli nudzić. Żadne zdjęcia nie oddadzą wielkości i ogromu ponurości, którą roztaczają wokół siebie wieże. Flaktürme przypominają o potężnym kawałku historii, o którym mieszkańcy miasta chcą zapomnieć. Wiedeńczykom szkoda pieniędzy na wyburzenie wież. Cierpliwie czekają, aż same się rozpadną.


Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen