Samstag, 31. März 2012

Polak Węgier...

     Ostatnimi czasy zajmuję się głównie tak fascynującymi tematami jak ceramika średniominojska czy geneza pieczęci cylindrycznych w Mezopotamii, więc wybaczcie, że nie dzielę się z Wami moimi drobnymi radościami. Prawdopodobnie w związku z rosnącą ilością materiału do przerobienia na studiach częstotliwość pisania notek spadnie, ale zapewniam Was, że nie zaniknie zupełnie.

     Tymczasem chcę się podzielić radością innego rodzaju, a mianowicie znajmością z dwojgiem Węgrów niedawno zawartą. Mirellę poznałam na zajęciach z epigrafiki. Ma co prawda asymetryczną twarz, co irytuje moje poczucie estetyki, ale miłe i otwarte usposobienie z naddatkiem rekompensują wszelkie niedobory urody pojmowanej klasycystycznie. Poza tym Mirella jest naprawdę interesującym rozmówcą. Urodziła się w wiosce gdzieś w Wojwodinie. Dla niezorientowanych: Prowincja Autonomiczna Wojwodina jest częścią Serbii. Mieszkają w niej głównie Serbowie i Węgrzy, ale nie brakuje i wielu innych: Słowaków, Chorwatów, Rumunów, Romów lub nieco mniej oczywistych "narodowości" jak Jugosławianie (ludzie, którzy nie utożsamiają się z żadną konkretną narodowością byłej Jugosławii) i Buniewcy (którzy często podają się za Chorwatów). Otóż Mirella w swojej wiosce w Serbii chodziła do węgierskiej szkoły, a serbskiego zaczęła się uczyć w okolicach piętnastego roku życia, żeby móc studiować w stolicy prowincji - Nowym Sadzie. Gdzieś podczas studiów poznała Adriana i z czasem z jego powodu przeniosła się do Austrii, gdzie właściwie od zera nauczyła się niemieckiego. Nasze rozmowy z Mirellą płynnie przechodzą między niemieckim i angielskim (bo angielskiego też się zdążyła nauczyć) w zależności od bieżących potrzeb.

     Adrian również jest Węgrem i też pochodzi z Wojwodiny. Jego rodzina przeniosła się jednak do Austrii (do Baden) jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych (skojarzenia z wojną i rozpadem Jugosławii jak najbardziej na miejscu). W Wiedniu skończył ekonomię, potem przewinął się przez kilka firm, by ostatecznie stwierdzić, że bycie psem korporacji nie jest dobre dla zdrowia psychicznego. Wybitnie przyczyniła się do tego pewna upierdliwa kobieta z Polski, która była przedstawicielką najważniejszego partnera handlowego ostatniej firmy, w której pracował Adrian. Ponieważ Adrian był odpowiedzialny za współpracę z partnerami handlowymi, a współpraca wybitnie nie chciała się ułożyć, zrezygnował. Obecnie rozmyśla, co dalej. Ze swoim doświadczeniem i płynną znajomością trzech języków (węgierski, niemiecki, angielski) nie powinien mieć problemów z powrotem do pracy w jakiejś dużej firmie, jednak nie jest pewien, czy naprawdę chce wracać do kapitalistycznego kieratu.

     Z Mirellą tworzą przeuroczą parę. Zajmują się kompletnie różnymi rzeczami. Adriana śmiertelnie nudzą szczegółowe zagadnienia historii antycznej, a Mirella ni w ząb nie rozumie pewnych zagadnień ekonomicznych. Ale jakoś dają sobie razem radę. Odnoszą się do siebie z niespotykaną czułością i widać, że znajdują mnóstwo wspólnych tematów, które nie dotyczą ich bezpośrednich zainteresowań zawodowych. Znajdują sporo radości w urządzaniu wspólnego mieszkania z czego tylko się da: starych mebli od rodziców, przedmiotów kupionych na bazarku albo w Ikei, książek, serwetek od babci. Obrzydliwe ciemnozielone kanapy pomysłowo spacyfikowali białymi ścianami w pokoju i fioletowym dywanikiem. Niewielkim kosztem udało im się nowocześnie i wygodnie zagospodarować przestrzeń wokół siebie. 

     Mirella bez wahania zaprosiła mnie do siebie, gdy usłyszała, że potrzebuję coś wydrukować. Spotkałam się z niezwykle życzliwym przyjęciem. Rozmowa, chociaż prowadzona w języku dla wszystkich obcym toczyła się gładko i żywo. Widać, że czują się nieco obco w Austrii, ale jednocześnie nie bardzo wiedzą, dokąd mieliby się udać. Do Serbii nie chcą wracać. Na twarzy Adriana widać jakby urazę, gdy mówi o tym państwie, a lekceważenia nawet nie ukrywa. Mirella też nie widzi dla siebie miejsca w Nowym Sadzie czy Belgradzie (historyk starożytności! w Serbii jeszcze gorzej takiemu znaleźć pracę niż w Polsce). Węgier natomiast nie znają. Kilka turystycznych wizyt w Budapeszcie to za mało, żeby podjąć decyzję o przeprowadzce.

      Oboje ujęli mnie swobodną szczerością. Nie są wylewni, nie narzucają się, ale w ich towarzystwie można bez skrępowania przejść do trudnych i osobistych tematów. Mam nadzieję, że nasza znajomość pogłębi się z czasem. Zaproponowali mi  nawet wspólne wycieczki po historycznych miejscach Austrii. Regularnie co dwa-trzy tygodnie robią takie wypady poza miasto, żeby poznać trochę kraj, w którym właśnie mieszkają. Z radością przytaknęłam i jesteśmy umówieni na pierwszy wyjazd po świętach.

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen