Sonntag, 29. April 2012

Co Kolumbijka robi w Wiedniu

     Pewnego razu, wracając po zajęciach, zastałam w drzwiach do pokoju kartkę, na której była wypisana nagląca prośba o kontakt. Autorką wiadomości była Tiffany, Kolumbijka, która mieszka na moim piętrze. Wspominałam już o niej. Jednak dopiero teraz miałyśmy okazję dłużej porozmawiać. A sprawa była poważna.

     Tiffany jako obywatelka egzotycznego kraju, który kojarzy się zazwyczaj z narkotykami i mafią, trochę z Shakirą i być może czasem komuś z noblistą Márquezem, w Europie ma tylko pod górkę. Od trzech lat mieszka po tej stronie Atlantyku i jak sama twierdzi, o konsulatach, ambasadach, wydawaniu wiz, złośliwości urzędników i kłamstwach rządzących wie wszystko. Ludzie, gdy słyszą, że pochodzi z Kolumbii, pytają czy jest terrorystką. Tymczasem Tef jest normalną, radosną, młodą kobietą pochodzącą z tamtejszej klasy średniej, która zakochała się w języku niemieckim i chciałaby go solidnie poznać. Niestety w Bogocie nie oferują takich luksusów jak filologia niemiecka. Mają tylko coś na kształt. Zresztą, wszystkie filologie obce (w liczbie do pięciu) na tamtejszym uniwersytecie, może oprócz angielskiego, są tylko na kształt. Z zasady ktoś, kto chce się na serio uczyć, wyjeżdża z Kolumbii.

     Moja sąsiadka najpierw przyjechała do Londynu, do rodziny. Zwiedzała, uczyła się języka, pracowała itp. Jednak Tiffany nie ma za ojca barona narkotykowego, więc nie stać jej na studia w Londynie. Trzeba przy tym wiedzieć, że czesne dla osób z "trzeciego świata" wynosi nie kilka tysięcy funtów rocznie, ale co najmniej kilkadziesiąt. Tak więc Tef przeniosła się do Niemiec. Najpierw jako au-pair. Żeby zarobić, poduczyć się do egzaminu C1 z niemieckiego. Bez takowego certyfikatu trudno dostać się na cokolwiek w Niemczech, a już szczególnie na germanistykę. Pierwsza rodzina, do której trafiła, okazała się niekompatybilna. To znaczy płacili, ile trzeba, zafundowali jej kurs języka, wynajęli osobne mieszkanie, ale... Wyobraźcie sobie, że do typowej niemieckiej, poukładanej, spokojnej rodziny przyjeżdża energetyczna, towarzyska Latynoska, która w ich mowie zna tylko kilka podstawowych zwrotów. Tiffany miała nadzieję, że przynajmniej na kursie językowym pozna kogoś, kto jej dotrzyma towarzystwa. Tyle się nasłuchała o multikulturowości niemieckich miast, tymczasem, jak to sama stwierdziła: "Türkisch, Türkisch, Türkisch, Syrisch". Czyli zupełnie inne klimaty. W następnym roku pełna nadziei zmieniła miasto i rodzinę, by rozczarować się jeszcze bardziej. Teraz mówi, że absolutnie nigdy więcej nie wróci do Niemiec.

     Co dalej? Naturalnie wybór padł na Austrię. Tiffany mówi, że wbrew opiniom o ksenofobizmie Austriaków, ich podejście do imigrantów jest całkiem znośne. Przynajmniej w porównaniu do Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji. Same regulacje prawne nie stanowią dobrej podstawy porównania, ponieważ decyduje zdanie konkretnej osoby w urzędzie (skąd my to znamy!). Czy będą ją pytać, po co chce studiować w Europie? Czy będą wymagali zaświadczenia o tym, że będzie w stanie się utrzymać? Czy będą ją pytać, dlaczego zmienia wizę studencką na turystyczną lub odwrotnie? Czy będą ją pytać o szczegóły życiorysu? Nigdy nie wiadomo, co będzie decydujące. 

     Przyjechała do Wiednia w marcu, tak jak ja. Chciała znaleźć pracę, ale nie znalazła. Uczy się intensywnie i niebawem będzie miała egzaminy. Od nowego semestru będzie już legalną studentką Uniwersytetu Wiedeńskiego i problemy (teoretycznie) skończą się, ale teraz właśnie ma problem z przedłużeniem wizy w Austrii na czas wakacji. Próbowała więc dostać rumuńską wizę, ale okazało się, że Rumunia nie jest w Schengen i Tef musiałaby siedzieć w Bukareszcie, czego nie chce. Próbowała francuskiej i niemieckiej, ale jej odmówili. Spróbowałyśmy też z polską wizą, co było właśnie przedmiotem tajemniczej rozmowy. Niestety także bezskutecznie. Skoro nie udało się zostać w Unii Europejskiej, to już niech będzie gdziekolwiek w okolicach. Próbowała wyjechać na kilka tygodni do Turcji, do rodziców swojego narzeczonego, ale strona turecka nie potwierdziła zniesienia wiz dla Kolumbijczyków tak szumnie otrąbionego przez władze kolumbijskie. Próbowała spędzić ten czas u koleżanki w Moskwie (co ciekawe rosyjskie regulacje dla Kolumbijczyków są wyjątkowo przyjazne), ale Moskwa okazuje się jeszcze droższa niż Londyn czy Wiedeń. Tiffany nie ma nic przeciwko powrotowi do domu, jednak loty do Ameryki Południowej są horrendalnie drogie. Nie dziwię się jej, że próbowała wszelkich sposobów, żeby jednak zostać po tej stronie oceanu.

     Powyższe akapity to oczywiście wierzchołek góry lodowej problemów i pomysłów znajomej Kolumbijki. Przez dwa wieczory opowiadała mi swoje barwne losy i tłumaczyła obecną sytuację. Patrząc z perspektywy obywatela Rzeczpospolitej Polskiej, mam niesamowite szczęście. Pamiętam jeszcze, gdy wyjeżdżałam do Niemiec czy do Czech z paszportem, ale teraz wydaje mi się to jakąś odległą, mglistą przeszłością. Możemy przejechać tysiące kilometrów bez żadnych przeszkód i bez szczególnych przeszkód możemy mieszkać i pracować gdziekolwiek w Europie. Dopiero rozmowa z Tiffany uświadomiła mi, że są ludzie, którzy są bardzo zdeterminowani, żeby się do tej swojej wymarzonej Europy dostać, a którym nikt w tym nie pomoże. Przy czym ci ludzie są normalni, myślą po europejsku, nie chcą nigdzie podkładać bomb, chcą się uczyć i pracować. Ale mieli pecha urodzić się w Kolumbii, a w np. Wenezueli i muszą walczyć o wizę.

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen