Dienstag, 8. Mai 2012

Fotostory

     Doświadczyliście kiedyś, zupełnie niespodziewanie, powrót do dzieciństwa? Mi się to zdarza całkiem często, ale takiego wybuchu dziecięcego entuzjazmu dawno nie przeżyłam. A wszystko dlatego, że trafiłam do Naturshistorisches Museum (NHM), czyli Muzeum Historii Naturalnej. NHM mieści się naprzeciwko Kunsthistorisches Museum, w bliźniaczym budynku. Różni się jednak wykończeniami z zewnątrz i wewnątrz. Nie przytłacza tak swoim przepychem jak KHM, dzięki kamiennym płytom o piaszczystym kolorze wydaje się bardziej przytulny, złocenia i posągi nie atakują co chwilę człowieka, także wstęp jest nieco tańszy.

     Na wystawę stałą NHM składają się kolekcje  minerałów i kamieni jubilerskich, wytworów ludzkich z epoki przedhistorycznej, skamieniałości różnych czasów (np. dinozaurów!), entomologiczne i wiele, wiele różnie spreparowanych zwierząt. Niestety to, co mnie interesowało najbardziej, czyli wystawa meteorytów, zamknięte aż do jesieni. Ale nie straciłam rezonu i energii! W muzeach historii naturalnej mam wrażenie, jakbym wróciła do czasów, kiedy czytałam książeczki dla dzieci z mnóstwem obrazków i marzyłam o tym, że będę paleontologiem albo astronomem. Każdy eksponat wywołuje we mnie mnóstwo pozytywnych emocji i przypomina, że tyle jest jeszcze do odkrycia na świecie!



Tu na przykład wielki kryształ górski (to przezroczysta odmiana kwarcu). To zielone z lewej to malachit. Czyż to nie piękna nazwa? Wymawiając "malachit" czuję jego piękną wypolerowaną powierzchnię i widzę zieleń prawie tak mocno jak w słowie "chlorofil".









To był jakiś naturalny stop metali, nie pamiętam niestety jakich. Lem musiał się nieźle naoglądać takich ziemskich tworów, gdy tworzył swoje kosmiczne krajobrazy.









Jedna z sal mineralogicznych. NHM ma jedną z największych tego typu kolekcji na świecie i prezentuje ją naprawdę godnie. Jest naprawdę przeogromna, każdy kamulec fascynuje wyjątkowym pięknem. Eksponaty leżą w eleganckich drewnianych gablotach, a wystrój sali koresponduje z jej zawartością. Obraz po lewej na tym zdjęciu przedstawia gejzer, a po prawej Alpy.






Czyż ci państwo tutaj nie wyglądają uroczo? Zgrabna alegoria ludzkich rzemiosł - kowalstwa i jubilerstwa.




W tej sali przechowywane są najdroższe (dosłownie) skarby muzealne. Kamienie szlachetne, półszlachetne i ozdobne:  diamenty, szafiry, szmaragdy, rubiny, turkusy topazy, opale, aleksandryty, turmaliny, granaty, onyksy i całe mnóstwo innych... Leżą obok siebie klejnoty jeszcze nie tknięte, ledwo wyciągnięte z ziemi oraz te już oszlifowane, z których wydobyto głębię  koloru i blasku, wprawione w kosztowne pierścienie i kolyczki. Mają tu miejsce też samorodki złota, srebra i platyny, perły z całego świata, muszle, korale czerwone i czarne, bursztyny...




Owszem, to sztuczne kwiaty. Rzeźbione w różowym kwarcu i serpentynicie. Kamień tak cienko wymodelowano, że światło przechodzi przezeń na wylot.

















Pełna kontemplacji miniatura w kamieniu.


















"Edelsteinstrauß" - czyli bukiet z kamieni szlachetnych. Maria Teresa podarowała go swojemu małżonkowi Franciszkowi Stefanowi. Składa się z ponad dwóch tysięcy diamentów i siedmiuset kolorowych kamieni szlachetnych lub półszlachentych, które tworzą kwiaty i liście. Wazon wyrzeźbiono z kryształu górskiego.













Ametyst. Właściwie jego połowa. Druga połowa stoi po drugiej stronie schodów. Dodam, że wysokością niewiele mi ustępuje.

















Wychodzimy ze świata kamieni do świata skamielin.




Rekonstrukcja namiotu łowców mamutów. Można było zajrzeć do środka, ale ciężko powiedzieć, co tam było, bo nie mieli żarówek.



















Uwaga! Dinozaur!








Straszny, co nie?













O, a ten się przewrócił na plecy i już nie mógł wstać.
















Są też takie, które pływały:
















I takie, które latały:




















A to jeden z moich ulubionych. Archeopteryx. Ogniwo między dinozaurami, a ptakami. Nie miałam pojęcia, że trzymają go w Wiedniu. Tym większa radość ze spotkania :)




Natępne niespodziewane spotkanie. Oto przed państwem wcielenie kobiecego piękna - Wenus z Willendorfu!


Niestety reszta wystawy antropologicznej w przebudowie :/



Wracamy więc do skamieniałych koleżków...



















To się nazywa noga.



To było strasznie fajne muzeum. Wywieszali tabliczki o treści "można dotykać eksponatów".













Zdaję się, że to był taki primitywny słoń. Ale głowy nie dam. To mógł być też tygrys szablozębny. Nie pamiętam. Pamiętam za to bardzo dokładnie, że na ścianie wisi liść palmy, a to takie małe w lewym dolnym rogu, to jest koprolit, czyli skamieniała kupa.










Śliczna skamielina, przyznacie. A to typowy amonit. Tyle że wypełniony skrystalizowaną siarką.












I inne muszelki zamienione w kamień. Można wszystko dokładnie obejrzeć, jak to się skręca w środku.












A ten pan straszy w korytarzu. To jakiś jeleń z epoki lodowcowej. Aż się dziwię, że żadne dziecko się nie rozpłakało na jego widok, bo ja miałam ochotę.




Sala kopułowa i personifikacje różnych nauk: paleontologii, mineralogii, antropologii, etnografii... Może tego nie widać, ale naprawdę można się było domyślić bez podpisu ,kto kim jest. No bo pomyślcie o takim mineralogu z końca dziewiętnastego wieku. O takim z lupką i małym kilofkiem. Prawda, że widzicie?



Mała salka wykładowa. Niesamowicie mi się podoba jej wystrój. Jest taki... secesyjny. W tych gablotkach wystawili stare mikroskopy. W połączeniu z modelami jednokomórkowców wiszącymi pod sufitem i panoptikum z tyłu dawały iście steampunkowy nastrój.







O. Meduza pływa w powietrzu.













I wielki kalmar!






Kto zgadnie co to jest?
Otóż, to są wszystkie gatunki biedronek, jakie występują w Europie :)










I mnóstwo innych zwierzątek!














Uff! Tyyyyle wrażeń! Ja chcę jeszcze raz!



1 Kommentar: