Mittwoch, 2. Mai 2012

Donauinsel

     Z okazji upałów i gługiego weekendu (Autriacy też świętują pierwszego maja, a co!) pół Wiednia wyległo na Donauinsel ("Wyspa Dunaju"). To nie takie trudne, bo Wiedeń jest niezbyt duży (przypomnę, mniej niż dwa i pół miliona, licząc całą aglomerację), a wyspa całkiem pokaźna (jak na wyspę rzeczną, rzecz jasna) i doskonale przygotowana na przyjęcie mas ludności. Spragnieni reklasu mieszkańcy znajdą wszystko, czego im potrzeba. 

     Na Donauinsel bardzo łatwo dotrzeć, gdyż docierają tam aż trzy z pięciu linii metra, ale nie tak łatwo ją przejść. Wyspa jest dość wąska, za to ciągnie się w obu kierunkach daleko poza granice miasta. Porasta ją piękna trawa, zielone drzewa i krzaki, które nadają jej miejscami naprawdę dzikiego charakteru. Jednak widać na każdym kroku dbałość o czystość i wygodę. Na wyspę można się dostać nie tylko piechotą, ale i na kółkach - rowerem, hulajnogą, deskorolką, na łyżworolkach i wielu, wielu innych pojazdach, który nazwy nie pamiętam lub nie znam. Wydzielono równe dróżki - osobno dla pieszych, osobno dla reszty. Ścieżki biegną tuż nad samą wodę i skośnie przez wyspę. Często zlewają się w większe lub mniejsze place, przy których można urządzić większe zgromadzenie. Poza tradycyjnym parkowym wyposażeniem typu ławki i kosze na śmieci (ustawione ze wzorcową częstotliwością), Donauinsel oferuje boiska do gry, trampoliny, pomosty do pływania, grille, artystyczne rzeźby, toalety... Wszystko. Nie brakuje restauracji, knajpek i budek z lodami lub fastfoodami. Zazwyczaj grupują się w pobliżu wyjścia ze stacji metra. Dla tych, którzy rozłożyli się nieco dalej i nie mają ochoty ruszać się z miejsca, wymyślono lodziarnie na kółkach, które co pewien czas zatrzymują się na małych, okrągłych placykach. 

     Długo się zastanawiałam, ale jeszcze nie wymyśliłam, co można by dodać jeszcze na wyspie. Pomimo tego, że ludzie w słoneczny dzień zwalają się tam tabunami, zawsze można znaleźć zaciszny zakątek dla siebie. Wzdłuż Neue Donau dominują młodzi, rodowici Austriacy. W samych kostiumach kąpielowych to leżą, to pływają w czystej, modrej wodzie. Wydaje mi się, że gdzieś nad Neue Donau działa oczyszczalnia ścieków, bo Alte Donau po drugiej stronie wyspy wygląda już normalnie - szaro. Doskonały wiatr wykorzystują windsurferzy. Miejscami też zmontowano takie wielkie urządzenia do nart wodnych. Wsadzają delikwenta na narty bądź deskę, dają kijek ze sznurkiem do rąk i hajda! Machina ciągnie sznurek i nieszczęśnika za nim w kółko zbiornika. Ale Dunaj należy nie tylko do rozbrykanej młodzieży. Nad sztucznymi plażami kręci się sporo maluchów z matkami, ciotkami, babciami, starszymi siotrami, kuzynkami itd. Płytkie oczka wodne, oddalone nieco od samej rzeki, zapewniają bezpieczeństwo i ogrzaną wodę.

     Na polanach i placach grupują się rodziny, które grają w najróżniejsze gry pod słońcem. Widziałam w jednym miejscu na raz badmingtona, boule, siatkówkę, piłkę nożną, a nawet krykieta. W zagajnikach sąsiadujących z Grillzone (obszar przeznaczony do grillowania) dominują muzułmańskie rodziny. Widok jest to wręcz niesamowity, a mieszanka zapachowa oszałamiająca. Dookoła trzydzieści stopni, a oni wszyscy poubierani w długie rękawy i nogawki, a kobiety do tego noszą obowiązkowo chusty na głowach. Grillują sobie wszelakie koszerne mięsiwa, popijają herbatą z samowarów i pławią się wyziewach z płonących węgli. Oczywiście odpoczywają tam i "rdzennie europejskie" familie, ale odniosłam wrażenie, że mają mniejsze parcie na grupowe skwierczenie. Po krzakach można znaleźć różnych muzykujących artystów, głównie doboszy, których żywa muzyka umila czas.

     "Wyspa Dunaju" zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Stanowi doskonały przykład podejścia Austriaków do przestrzeni, która ich otacza. Wykorzystali naturalne walory swojego środowiska, żeby stworzyć miejsce po prostu dla ludzi, dla wielu różnych ludzi. W każdym szczególe widać jednocześnie troskę o jakość, estetykę i funkcjonalność. Mam chęć spędzać tam każdy weekend i jestem przekonana, że każdy z moich Szanownych Czytelników znalazłby tam coś dla siebie. Wrócę na koniec do porównania z Warszawą. Chociaż studiuję tam od trzech lat, jeszcze nie znalazłam miejsca równie przyjemnego i przyjaznego. Donauinsel to coś więcej niż Pola Mokotowskie, Łazienki, Park Skaryszewski i Powiśle razem wzięte (już widzę gromy miejscowych patriotów). Nie chcę być posądzana o proste krytykanctwo, ale moim zdaniem Warszawa ma dziesiątki lat do nadrobienia w dziedzinie "myślenia o ludziach" i "działania dla ludzi". Bo to nie tylko kwestia odpowiednich funduszy (które oczywiście są ważne), ale przede wszystkim pewnego rodzaju podejścia. Ze strony władz brakuje czegoś w rodzaju odpowiedzialnego spojrzenia na miasto, ciekawego, spójnego pomysłu i wrażliwości na potrzeby różnych grup ludzi. Od strony mieszkańców, czy szerzej: użytkowników, wypadałoby trochę więcej kultury, szacunku i dbałości o własne otoczenie. I może powolutku coś się zrobi...


Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen