Donnerstag, 17. Mai 2012

Małe radości życia w akademiku

    Jak już wspominałam, żyję sobie w żeńskim akademiku, przy uliczce Michaelerstraße, w spokojnej dzielnicy Währing. Dawno nie pisałam o wydarzeniach w akademiku, bo... nic się nie dzieje. Jadąc do takiego babińca, bałam się, że kłaki będą latać na lewo i prawo, przez korytarz nie będzie można przejść z powodu potoków żółci i jadu, a pokoje podzielą się na partie, frakcje i sojusze rozdzielone zasiekami. Tymczasem brak podstawowego czynnika mącącego atmosferę (czytaj: mężczyzn) sprowadza na naszą małą społeczność błogość i nudę. 

     Każdy żyje tu swoim rytmem. Niektóre dziewczyny wstają o piątej rano, inne o dwunastej. Są takie, które codziennie odkurzają w pokoju i takie, które wywieszają na drzwiach zawieszkę "Bitte, nicht putzen" (to wiadomość dla sprzątaczek: "proszę nie sprzątać"). Są takie, jak Amerykanka, które najpierw nasłuchują i rozglądają się przez szparę w drzwiach, zanim wyjdą do kuchni, a są takie, jak dwie Włsozki, które uwielbiają spędzać czas w kuchni przy kawie, a dodam, że to typowe Włoszki, które mówią dużo, głośno i na raz. Mają swoje miejsce w lodówce i swoje potrawy, które najchętniej gotują. Są w różnym wieku, czasem się uczą, czasem dorabiają, a czasem pracują w pełnym wymiarze.

     Trochę szkoda, że nie ma głębszego ducha integracji na piętrze. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. Język stanowi poważną przeszkodę, jeżeli chce się pogadać o czymś więcej niż o pogodzie. Poza tym pojawiają się różnice w rozumieniu naszych obowiązków wobec akademika, a to prowadzi do ciężkiej atmosfery. Istnieje bowiem zasada, że jeżeli sprzątaczki podczas sprzątania kuchni zastaną brudne naczynia, pozbywają się ich. Robią to w ten sposób, że wrzucają naczynia do wora i wystawiają na balkon, gdzie czekają, aż ktoś się nimi zainteresuje. Całkiem rozsądne, robactwa byśmy nie chciały. Niestety ostatnio doszło do sytuacji, gdzie nikt się do pobrudzenia naczyń nie przyznawał, była ich cała sterta (wyglądało to na sporą imprezę), a na dworze trzydzieści stopni w cieniu. Zaczęłyśmy żywo odczuwać ich brak. Leżały biedne talerze i szklanki, garnki i sztućce ze dwa tygodnie, zanim zebrała się grupka zdeterminowanych, która wspólnymi siłami pokonała zmorę. Czy coś się zmieniło wobec tego? A gdzieżby! Dalej się zdarza, że naczynia zostają. Przypalona patelnia, widelce, kubki... Rano ktoś robi sobie kanapkę, a potem nie ma czasu umyć noża. Niby drobiazg, ale na dłuższą metę zaczyna irytować. Szczególnie, gdy ty też się spieszysz, a musisz szukać zastawy na balkonie i czyścić ją za kogoś.

     Problemy sprawia też kwestia własności naczyń. Bo wiadomo, że jak coś jest wspólne, to nie należy do nikogo i nie trzeba o to dbać (biedny opiekacz notorycznie oblepia stary, zwęglony ser). Pretensje zaczynają się też w momencie, gdy ktoś zostawia własne naczynia w suszarce, a potem odnajduje je dopiero po miesiącu albo wcale. Niektóre dziewczyny postanowiły powiedzieć "dość" takiej sytuacji i oto na ścianach kuchni rozgorzała interesująca dyskusja. Kartki przyklejają do płytek i opisują tam, jak powinno się postępować z naczyniami (tj. myć je), blatami (tj. ścierać je, gdy są brudne), rozsypaną kaszą na podłodze (tj. poodkurzać ją, a nie czekać, aż sprzątaczka w poniedziałek tym się zajmie), zalaną kuchenką (tj. pościerać ją, bo przy następnym użyciu przypali się), itp. Poza tym do głosu dochodzą pragnienia odzyskania utraconej własności. O sytuacjach łazienkowych wspominać nie będę. Długie listy skarg, zażaleń, próśb, sprostowań i ogłoszeń drobnych. Fascynujące!

     Pomimo opisanych powyżej problemów, czuję się tu całkiem dobrze, bo przyznacie, że to drobiazgi. Przy Michaelerstraße znajduję potrzebny spokój i skupienie. Polubiłam ascetyczny pokoik z widokiem na drzewa, które teraz bujnie się rozrosły. Nauczyłam się, jak używać kuchenki elektrycznej (do tej pory korzystałam tylko z palników gazowych i miałam mnóstwo problemów, żeby wyczuć temperaturę kuchenki bez widoku otwartego ognia).  W pobliżu mieści się szkoła, z której dobiegają radosne okrzyki dzieci, piosenki, muzyka z fortepianu. Z balkonu kuchennego widać zielony, pełen kwiatów skwer, czy też raczej dziedziniec wewnątrz kwartału kamienic. Nawet teraz, gdy zmarznę, mogę odkręcić kaloryfer, który będzie grzać. Gdy wracam do akademika, zawsze wita mnie z wysokości archanioł Michał, którego posąg stoi na rogu kamienicy. Trzyma miecz, a pod stopami gniecie szatana. Gdy wychodzę, pozdrawia mnie jako ostatni przed zanurzeniem się w miasto. Budujące, nieprawdaż?

Keine Kommentare:

Kommentar veröffentlichen